20
Znowu nie radzę sobie z bólem.
Znowu nie radzę sobie z bólem.
PIEPRZĘ CIĘ ŻYCIE
Myślałam, że zaczynam sobie radzić zze wszstkim, ale nie.. Jakby to było, gdyby u mnie w końcu znowu było ok, ale tak naprawde ok, a nie teoretycznie i z boku... K. milczy jak zaklęty. Gorzej... zablokował na gg. Nie rozumiem dlaczego, przecież milczałam, nie odzywałam się do niego tak długo. Uczynił to jakiś czas temu... Moja reakcja- oczywiście poleciały łzy. Pojąć nie mogę co się dzieje. Nie ogarniam tego. Nigdy nie dał mi powodów bym mogła spodziewać sie po nim takiego zachowania. Koszmary nawiedzają mnie co noc. Co noc on jest. Jego słowa z ostatniej soboty, tak oschłe tak suche i tak nie miłe wręcz zabijają mnie z każdą myślą o nich. Nie pogodziłam się jeszcze z tym... z tym, że go nie mam... Tylko jakoś dziwnie jest... bo to nie mój K. Co się stało? Dlaczego nie potrafię zrozumieć tego wszystkiego. Zawsze coś ma swoją przyczynę a ja jej po prostu nie dostrzegam. Nigdy nie powiedziałam na niego złego słowa, nigdy źle się do niego nie odezwałam. Zawsze odnosiłam się do niego z szacunkiem a teraz.. każde jego słowo do mnie jest pełne jadu i nienawiści... Co ja takiego zrobiłam? Przecież dałam tyle miłości...
:( taka jestem złamana, po przeczytaniu tego po długiej kąpieli... po prostu zalałam się łzami. złamana jestem, tak! staram się wierzyć w to wszystko co piszę, co piszesz Ty! i wierze, ale wiara ustepuje w momentach osamotnienia, wtedy pojawia sie strach i lek...i rozpacz...
21:49:56
w piatek powiedzialam mu przez telefon ze go nienawidze, powiedzialam to przez łzy,... słyszałam potem jego głos, był smutny, ale od piatku teoretycznie nie mam z nim kontaktu...
21:50:19
teoretycznie... bo od piatku co wieczor tak jak nigdy wczesniej, pojawia mi sie w snach...
21:51:01
sni mi sie co noc... co noc budze sie spocona, zalana otem i łzami... staram sie jak moge wplatac w codzienność, udawac ze wszystko jest ok, zajmowac sprawami ważnymi, walczyć o siebie i swoje zycie...
21:52:05
ale gdy przychodzi wieczor, łykam tabletki uspokajajace, taletki nasenne, pije melise i zasypiam by obudzic sie po trzech godzinach zalana potem i łzami i nie spac do nastepnego wieczora, starajac sie oddzielac sen od rzeczywistosci...
21:52:16
mecze sie strasznie by nie napisac, by nie zadzwnoic
21:53:01
sukces, usunełam go z listy gg i zastrzegłam numer rzed nieznajomymi... ale co to za sukces, skoro co chwile numer ten wklepuje w klawiature i co 10 min sprawdzam czy jest....
21:53:14
boje sie, ze w koncu wymiekne,... ale staram sie
21:53:20
staram sie jak moge byc twarda
21:53:34
i staram sie jak moge wygrac ta walkewe
21:53:46
walke o zycie... o sama siebe..
21:53:48
dziekuje:*
Całował inną...
Wszystko się skończyło. Nie już nadzieji, maleńka, która jeszcze ostatnimi siłami się tliła, upadła. Wszystko co miałam zostało ze mnie wyssane. Uleciały marzenia. Świat stał się szary, ludzie obojętni. Życie stało się obojętne. Pozostały wspomnienia, na których myśli zadają kolejne ciosy. Moja dusza jest pełna ran i pojawiają się kolejne. Jest z inną. Po dwóch tygodniach zapomniał o wszystkim. Inną całuje swoimi ustami, dotyka swoimi rękoma... Ja już nawet nie jestem wspomnieniem...Wymazał mnie i wykreślił ze swojego świata. I chociaż zapewniał, że nie chce mieć i nie będzie miał nikogo przez długi czas... Teraz jest z inną... Takiego bólu jaki czuję nie da się opisać.. Panuje we mnie taka ogromna nicość... Pustka...
W nocy około 3:00 padły między nami ostre slowa. Fakt, przez telefon ale po tym co usłyszałam moje myślenie całkowicie się odwróciło. Tęsknię i kocham go oczywiście, ale to wszystko. Nic poza tym. Myślałam, że po tym co sobie powiedzieliśmy więcej go nie usłyszę, ani go nie zobaczę.
Tym bardziej, że zostawił mi wiadomość na gg "jesteś pierdolnięta". Zabolało, ale z drugiej strony dało mi to jakiegoś swego rodzaju kopa, który wywrócił wszystko o całe 180 stopni. Odpisałam tylko: nie, nie jestem.
I siedzę sobie w pracy świadomo wczorajszej nocy i nawet z lekkim optymizmem. I nagle dzwoni telefon. Hmmm.... a raczej czuję, że zaczyna dzwonić. Znajome cyfry widoczne były zaledwie sekundę a wywołały dziwne ukłucie i ciarki na całym ciele. Po co puścił mi ten sygnał, skoro nigdy wcześniej tego nie robił? a) chciał sprawdzić czy jeszcze żyję- raczej nie, przecież widział, że na gg obecna jestem, b) chciał zadzwonić i mi nawrzucać- bardziej prawdopodobne niż c) chciał przeprosić i porozmawiać, d) pomylił się a że jego tel ma zapsuty dżojstik to przypadkowo wybrał mój nr- opcja najbardziej prawdopodobna i raczej w milionerach tą bym wybrała... ale jest jeszcze d) chciał o coś spytać ale się rozmyślił- znikome.
Sygnałem tym podburzył lekko mój nowy system założony od rana.
HUSH! HUSH! NO MORE BABY!
Po tym wszystkim stałam się "s" i to jeszcze 's' z małej literki. Pocałych dniach wypełnionych namiętnością, całym poświęceniu, całą opieką, martwieniem się o niego, wspieraniu we wszystkim, po całym poświęceniu, po wielkiej miłości jaką go otoczyłam, zostałam jedynie "s".
Użalam się nad sobą całymi dniami. I nie obchodzi mnie właściwie to co inni mówią o mnie i o moim zachowaniu. Kocham go i całe dnie wypełniam myśleniem o Nim, wspomnieniami, tęsknotą. Minęło 18 dni. Od Niedzieli Milczy on i milcze ja. Już nie da się niczego naprawić. Jego bezwzględność i obojetność są nieugięte.
Patrze na jego dostępność na gg i wiem, że ten świat jest dla nas obojga za mały. Ciasno mi. Nie mogę oddychać. Brakuje mi w tym wszystkim powietrza. Odebrał mi wszystkie plany, marzenia, całą radość i szczęście. Odebrał mi również powietrze, coś bez czego człowiek nie jest w stanie funkcjonować. Pozostawił samą na pastwę całego świata. samą z całym tym bólem i brakiem swojej osoby. Z tęsknotą i wspomnieniami, które wywiercają dziurę... która się powiększa...
Powoli zatracam się w tym wszystkim. Unikam kontaktu i rozmów nie tyle ze znajomymi co z bliskimi, rodzicami, siostrą. Staram się oddalić od nich... Wiem, że ich włąsnie ranię najbardziej, ale nie potrafie z nimi rozmawiać o swoich problemach, nie potrafię podzielić się z nimi swoim bólem. Staram się milczeć ile tylko mogę, być sama. Nic mnie nie cieszy. Ładna pogoda pogarsza mój humor, przypomina mi o tym jak nie mogłam doczekać się wiosny by pójść z nim na spacer.
Wciąż szumią mi w głowie Jego słowa. "Nie jesteś my już razem, mogę się spotykać z kim chcę", zaledwie dwa tygodnie po tym jak mnie zostawił. Równie dobrze mógł to powiedzieć 5 minut po tym jak mnie zostawił... I to siedzenie w domu i zastanawianie się czy on nie siedzi teraz z inna... Że to ta inna zajmuje teraz moje miejsce..
Blog pewnej osoby, a właściwie jedna wiadomość w jej notce dała mi maleńką nadzieję, która pewnie jest bardziej złudna niż każda inna... Chłopak powiedział jej to samo co mi. Gdy ona cierpiała i później pogodziła się w jakiś sposób z tym, on wrócił do niej po 9 miesiącach... i są teraz razem...
Mam nadzieję, maleńką... Boże, jaka ja głupia! ;(
Nie radzę sobie. Są momenty, gdy na ułamek sekundy zapominam, może nie tyle zapominam co udaję, że jest ok. Ale ile można udawać? W piątek się widzieliśmy. Nie wierze w to co mówił. "Nie jesteśmy już razem moge robić i spotykać się z kim chcę". Ma rację. Ale nie potrafię nie ingerować w jego życie od tak sobie. Nikt nie pstryknie palcem w taki sposób, że nagle otworze oczy i zacznę się uśmiechać nie myśląc o nim. Wybucham. Świadomość jego nieobecności rujnuje mnie. A on swoim zachowaniem wbija mi coraz więcej igieł w samo serce... Te opisy jego na gg... Jego słowa... Jego imprezy... i to zdjęcie z dziewczyną...
Nie potrafię żyć w świecie, w którym nie ma jego ;(
Wczoraj padły między nami zbyt ostr słowa, by nawet osoba tak kochająca była w stanie je przebaczyć. Nie powiem, że nie żyję dalej nadzieją, ale ta nadzieja upadła i pali się jedynie maleńki płomyczek. Powiem jak nastolatka i powiedziałam tak dzisiaj już kilkakrotnie...: mam wyjebane. Mam wyjebane na życie, na jego a przede wszystkim na przeszłość i to co było między nami. Jestem już dorosła. Za stara na to by pozwolić sobie na takie traktowanie z Jego strony, ze strony każdego mężczyzny. Już powinnam myśleć o prawdziwej przyszłości, układać sobie życie, planować rodzinę, prawdziwy dom. Ale jak to teraz zrobić, gdy za wiosnem słońca, w powietrzu grasują hormony. A mnie to wcale nie rusza. Jestem sama.
Po wczorajszej rozmowe sądziłam, że nastąpią dni milczenia. Nie rozumiem po co pisze do mnie wiadomości informacyjne. Nie powinnam odpisywać wogóle, reagować nie powinnam, a jednak, jestem zbyt słaba by pozostać przy swoim postanowieniu. Odpisałam z nutką ironii oczekując z jego strony zaprzeczenia. Nie zrobił tego. A jego odpowiedź wywołała u mnie nawrót furii, ale zapanowałam nad sobą.
STOP!
Rezygnuję... Rezygnuję z praktyki. W moim umyśle nadal jednak pozostaje teoria...
(12 marzec 2010, 21:30)
I słyszałam wszystko. Dźwięki wydobywające się z telewizora, krople odbijające się o szybę w skośnym dachu, szum pojazdów na ulicy, stuk u sąsiadów za ścianą. Ale nie słyszałam jego. Widziałam, że porusza ustami, że coś mówi. Nie wiem czy mówił tak cicho, czy po prostu szok jakiego doznałam, sprawił, że wszystko inne słyszałam, a jego bliski głos niknął w całym zgiełku chwili. Patrzyłam jak porusza ustami. Ale był jakoś daleko, jakby dzieliła nas ogromna przestrzeń i mgła. Widziałam, że mnie dotyka, lecz o dziwo nic nie czułam. Poruszał się bardzo wolno. Boże jak chciałam go wtedy słyszeć. Pamiętam, że wytężałam słuch, ale jego głos do mnie nie dochodził. Jedyne co wtedy czułam to silne pieczenie i jakiś niewiarygodnie bolesny ucisk w okolicy serca. I pamiętam, że wtedy płakałam. Tak, leciały mi łzy w takich ilościach, że nie dało się ich zliczyć i oddzielić od siebie. Potem zaczął powoli odchodzić. Odwracał się do mnie, coś mówił. Może szeptał. Niewinem, nie słyszałam. Chciałam go zatrzymać, ale poruszałam tylko ustami, nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Zamknęłam na chwilę oczy. Poczułam, że opadam na łóżku. Gdy ponownie otworzyłam powieki Jego już nie było. Byłam w pokoju sama. Zapłakana. Całkiem naga. Ten ból był nierozniesienia. Zrobiło mi się gorąco. Założyłam koszulkę. Wyszłam na balkon. Padał śnieg. Stał tam na dole. Patrzył się przez chwilę w okno. Niewinem ile to trwało, minutę, dwie, może krócej. Nie mogłam się poruszyć. Stałam tak, trzęsąc się, ale nie z zimna. Zaczął powoli się oddalać, nie przestając się odwracać i spoglądać w górę na mnie. I chociaż dzieliło nas dużo metrów wydawało mi się, że widzę Jego twarz. Że widzę jak płacze. Oddalał się z każdym krokiem, aż zniknął w cieniu drzew, za zakrętem. Wydobyłam z siebie przeraźliwy krzyk…
Pojechałam na weekend poza moje miasto, do kuzynki. Moj wyjazd miał na celu podleczyć moją chorą duszę. Rezultat? Zbudowała się zazdrość i większe zniechęcenie.
'Telefon milczy,
Skasowane wiadomości.
Nie uwierze już nigdy nawet szczerej miłości'
K. milczy jak zaklęty. Nie odzywa się. Widać po jego zachowaniu, że nic sobie nie robi z całej sytuacji. Nie poznaję go od tej strony. Nie był taki. Zniknęła jego wrażliwość. Co się z nią stało. Opisy na gg, maile...
Myślałam, że tam, chociaż na chwilę o nim zapomnę. Ale tak się nie da. Ucieczka nic nie daje. Musze przeczekać. Muszę milczeć, Nie pokazywać swoich emocji. Każdą myśl poświęcam jemu. Jestem słaba. Jak patrze na siebie z boku... Widzę... Boże, jaka ja słaba!
Czekałam na Niego 3 lata a straciłam róno po 9 miesiącach. Wiem, że to nie długo, ale wystarczająco by serce tak cierpiało. Zgasło wszystko. Czuję się nieobecna. On nawet już nie chce ze mną rozmawiać. Straciłam go i nawet nie wiem dlaczego. Nie wiem gdzie popełniłam błąd. Bez niego wszystko jest puste a całe dnie wyglądają jak przez szybę w deszczowy dzień. Tak badzo za Nim tęsknie ;(
Ile w stanie jestem jeszcze walczyć? Ile siły będę miała by się nie poddać. On... On jest taki niezdecydowany. Widzę to w nim. Mówi, że już nie chce, że juz nie potrafi, że już mu nie zależy. Ale za chwilę pisze jak mu jest ciężko, że nie chce mnie więcej ranić. Zatacza jedno wielkie koło. Mói, że chce mu się płakać jak myśli o tym, jak mnie zranił. Więc pokazuje, że jednak jemu zależy na mnie. Więc w takim razie dlaczego mnie odtrąca?
Godzina 3 w nocy. Włączyłam komputer. Słoneczko na gg zapaliło się na żółto. Myślałam, że śpi, że go nie ma. Ale minęła minuta i napisał:
.on
02:59:12
czemu nie śpisz
02:59:12
?
Ja
02:59:32
nie moge
02:59:34
a Ty?
.on
02:59:40
nie mogę
.on
03:05:13
gdzie byłas cały wieczór?
Ja
03:05:35
w domu
Więc zauważył, że mnie nie ma. Dlaczego nie mógł spać. O czym myślał? Skoro się męczył z tym wszystkim, to dlaczego nie pokona siebie i nie zostanie ze mną? Po co pisał w nocy. Mógł udawać, że go nie ma... A jednak napisał...
.on
03:23:36
nie jest mi łątwo
03:23:42
uwierz...
Ja
03:23:49
to czemu to robisz?
03:26:54
czemu nie pozwalasz mi do siebie zadzwonić, porozmawiać, czemu nie możesz przyjechać przytulić, czemu nie moge czekać na Ciebie gdy będziesz w holandii...
03:27:05
czemu mnie odpychasz?
.on
03:27:29
bo nie chcę Cię już więcej ranić
Ja
03:27:48
tylko w taki sposób mnie ranisz
.on
03:28:55
myślisz że targnełą byś gdybym Ci za dwa miesiące jeszcze raz to powiedział?
Po co te słowa? po co to pisze. Jeśli naprawde mnie nie chce, dlaczego nie zniknie? Nie usunie, nie zablokuje, nie przestanie pisać? Czemu daje mi wciąż kolejne nadzieje? ;(
'Myślałam, że kiedy serce przestaje bić, śmierć przychodzi natychmiast.'
Jak nauczyć się kolejny raz życia? Gdy czujesz, że serce umiera a ciało ciągle się porusza stoisz na w pewnym sensie rozwidleniu. I teraz, w którą stronę iść trzeba? I tylko są dwie tabliczki, na jednej napisane jest "idź do przodu" a druga przeciwnie "odejdź". 'Idź do przodu?' ale jak? Jak iść gdy nie da się wymazać wspomnień, odtrącić myśli? A z każdą sekundą ból przeszywa Twoje serce jeszcze dotkliwiej? I wtedy 'odejdź' okazuje się najlepszym rozwiązaniem.
Codziennie budzę się z nadzieją, że w końcu może dzisiaj będzie odrobinę łatwiej, staram się zająć codziennymi sprawami ale wystarczy jeden maleńki szczegulik maleńki momencik, jedna sekunda i wszystko się wali. Powraca ból o zdwojonym natężeniu i wybucham, nie kontroluję. Płaczę. I codziennie czuję coraz bardziej, która droga będzie dla mnie najlepsza...
spotkalismy sie o 15 mowil jak mu zalezy powiedzial ze chce za tydzien przyjechac, poszlismy do aqq siedzielismy tam 2 godziny zaczal mowic ze ciezko mu i wogole, potem poszlismy do siebie i umowilismy sie na 21 u mnie.... przyszedl, zaczelismy sie kochac, potem on sie ubral popatrzyl na mnie i powiedzial ze nic procz sexu nam nie wychodzi, ze juz mu na mnie nie zalezy, ze nic do mnie nie czuje i ze nie chce juz ze mna byc.... poprosil mnie zebym nic sobie nie zrobila... zebym dbala o siebie... probowal mnie pocalowac, ale odwrodilam twarz... wyszedl. zostawil mnie nagą i zapłakaną na łóżku... ubralam koszulke, wyszlam na balkon zapalic.... odwrocil sie, spojrzal na balko. bylam na 4 pietrze.... postal tak patrzac na mnie okolo 1-2min i poszedl odwracajac sie... przed wyjsciem prosil zebym sie do niego odezwala wczoraj.... nie zrobilam tego i on tez tego nie zrobil...to wszystko bylo w piatek... z tego co wiem poszedl potem do antalka....
jak spytalam czemu 2 godz wczesniej mowil ze chce do mnie przyjechac na weekend powiedzial tylko przepraszam i ze nie zaluje tego miesiaca
Zajebiście mi źle. Z sekundy na sekunde moja nienawiść do nich wzrasta. Zaczynam tracić nad sobą kontrolę. Mam ochote wykrzyczeć im w te mordy cały ból jaki mi zadali. Grubej świni, że jest chujem, że śmierdzi i że się brzydzę go. A on myśli, że może wyrwać sobie każdą laskę. Dziewczyny traktuje przedmiotowo. Temu psychopacie o nogach platfusowatych, któy uważa siebie za zajebistego kumpla a w rzeczywistości jest wielkim zerem, któy w wieku 26 lat nie ma i stracił wszystko. Sześcioletni związek z fajną dziewczyną, brak wyksztaucenia, zachowanie godne 19stolatka. Mam ochote stanąć przed nimi i nawrzucać im. Uświadomić jakimi zerami są i jak niszczą Jego. Nie moge znieść myśli, że ON z nimi się zadaje. Że niszczy swój potencjał. Że zaniedbuje mnie.... dla nich... ;(
Boże, nienawidziłam? Nie... Pojęcia nie miałam czym jest nienawiść. Pojęcia nie miałam, że potrafie tak nienawidzieć drugiego człowieka, by życzyć im tego, do czego aż trudno mi się przyznać. Delikatnie mówiąc... 'życzę im wszystkiego najgorszego'
Spędziliśmy ze sobą najcudowniejszą noc jaką ostatnio dano nam było spędzić razem. Pomijam oczywiście fakt, że piątkowa impreza urodzinowa J. doprowadziła mnie do palpitacji serca, mało zawału, złości diametralnie wyższej niż zazwyczaj, wybuchami płaczu, atakami paniki i nerwicy a także wieloma innymi negatywnymi emocjami. Ale przeżyłam. Spotkaliśmy się po moich zajęciach i odrazu poszliśmy do akademika. Moj plan zakładał zrobić mu awanture, zostawić rzeczy i pojść do sklepu.
Ale głupia!!! Jak mogłam przeoczyć fakt, że on tak na mnie działa? Jak ja moge złościć się na niego, gdy patrze na jego oczy... Podszedł do mnie z taką skruszoną uroczą miną. Pocałował na powitanie i poszliśmy. Gdy patrze na niego zaczyna mi się kręcić w głowie. Otrzeźwiałam zaraz po wejściu do pokoju. Nie zauważyłam nawet gdy przeniósł mnie na łóżko. Kochaliśmy się. Kochaliśmy się praktycznie cały czas. Rozmawiając przy tym. A rozmowa była przyjemna. Tłumaczył się, obiecywał, zwierzał. I tak całą noc.
Powiedział też coś co wywołało u mnie pierwszy przypływ nadziei podczas całego tego spotkania...
"Trzeba w końcu coś wymyślić, nie może tak być. Czuję się jakbyśmy umawiali się tylko na sex". Boże... jak serce zaczeło mi bić z radości. Powiedział to sam z siebie. Bez moich wcześniejszych narzekań...
Drugim momentem, gdy nadzieja pojawiła się ponownie, był moment, gdy czekaliśmy na autobus na przystanku. Patrzyłam mu uśmiechając się w oczy. Spytałam czy przyjedzie do mnie na wielkanoc (fakt, to za miesiąc dopiero, a do tego czasu mieliśmy się przecież widzieć jeszcze nie raz), a on? Spojrzał mi poważnie w oczy i spytał "a pomyśl co bedzię jak zadzwonisz do mnie w środę a ja ci powiem, że wracam do domu. Wiesz, że chodzi mi teraz myśl po głowie, żeby we wtorek powiedzieć R., że rezygnuje i wyjeżdżam"
To było cudowne. Zaczełam się uśmiechać z radości. Był zdziwiony. Uświadamiał mnie, że przecież to oznacza, że widywać się będziemy jeszcze rzadziej. "Wszędzie bądź, byle nie tu, nie w tym mieście, nie z tymi ludźmi. Jedź nawet na jakiś czas z tatą do Szwecji, ale od tego miasta trzymaj się z daleka. Ono nas Niszczy."
I byłabym zapomniała. Był jeszcze jeden, trzeci taki moment... Zaproponował wakacje w Szwecji...
Tylko wraz z miłymi sytuacjami, które mi się przytrafiają, oczywiście w parze idą i te mniej miłe. Powiedział, że spotka się z E. A tego spotkania obawiam się najbardziej. Czego ona kurwa od niego chce? ;(
To miejsce jest dla mnie Azylem. Gdzie jak nie tu mogłabym wywalić to wszystko c we mnie siedzi?
A co we mnie siedzi? Ból, nienawiść, dezorientacja. Nie dociera do mnie, jak osoba, która mówi, że jej zależy na kimś może sę zastanawiać czy po tygodniu nieobecności zobaczyć się z nią czy udać się na jakąś imprezę,czy do pracy, z której po prostu może zrezygnować. K. powoli zaczyna mnie irytować. Jego zachowanie gdy jest przy mnie przeciw zachowaniu jego, gdy mnie nie ma przy nim. Nie wiem co dzieje się w mojej głowie. Zrobiłam się milcząca. Unikam ludzi, światła. Juz nawet nie staram się udawać, że się uśmiecham. Nic już nie cieszy. Gdy są dni pełnej radości zaraz pojawia się napływ negatywnych wydarzeń, które sprawiają, że zaczynamy się kłócić. Jego zachowanie staje się wtedy niedorzeczne. A słowa absolutnie nie mają żadnego pokrycia. Robi się obojętny. Obojętny na słowa i ból. I ja również zaczynam być obojętna na wszystko co się w okół mnie dzieje. I tylko pod naporem emocji pozwalam sobie na łzy. Ale już nie boli....
Ale już nie boli...? A może przyzwyczaiłam się do tego bólu tak bardzo, że nie zwracam na niego uwagi? Może moje serce przyzwyczaiło się do ciągłych kłótni i niepowodzeń? Może tak właśnie musi być. Nie zasłużyłam na szczęście i chłopaka, który obdarzyłby mnie prawdziwą miłością i szacunkiem. Takie coś zdarza się chyba już jedynie w książkach.... pojawia się w filmach, ale nie w życiu. Przynajmniej nie moim.
Dziś są urodziny J. Czy poprzez pryzmat mojej nienawiści do niego, tego, że stał się w pewnym sensie guru dla mojego K. nie potrafię życzyć mu nic innego jak nieszczęścia? Czy to czyni mnie osobą złą? Czy może mam do tego prawo? Nie potrafię okazać w jego kierunku, nawet z okazji 26-tych jego urodzin nic sympatycznego a jedynie życzyć... hmm... najgorszego?
Jestem potworem.
"Za wierność dziewczynie masz mega plusa :)"
Taka karteczke dostał wczoraj od dziewczyny, która obserwowała go podczas wieczoru. Dała ją barmanką by mu przekazały. Po powrocie do domu rozmawialiśmy o tym. Powiedział, że wybiegł za nią i spytał o co jej chodzi. Powiedziała mu, że wie, że ma dziewczyne i podobało się jej Jego zachowanie. Że nie zna mnie osobiście, ale wie o mnie i dlatego go obserwowała. Spytałam o jakie zachowanie jej chodziło. Powiedział, że siedząc na barze podeszła do Niego jakaś laska, złapała za noge, a on odsunął ją i poszedł na zaplecze.
Zrobiło mi się miło. Nie wiem kim jest ta dziewczyna. Ale świadomość tego, że ktoś być może nie znając mnie jest dla mnie życzliwy. To zajście dodało mi odrobine siły. Może w jakiś sposób wpłynęło również na Niego.
Nienawidzę tego klubu!
(15:36)
Może tak bedzie lepiej? Nie, na sercu na pewno nie, ale moze w przyszlości okaże się, ze szczescie w koncu mnie spotka u czyjegos boku, mimo, że to nie bedzie On... Lepiej oddalać się od Niego bardzo powoli, delikatnie, niezauważalnie prawie. Rozmawiając, łudząc się każdego dnia, aż w końcu obudzić się ze świadomością, że jestem sama i już nie płacze.
Mowic, że wybrał mnie odniosłam wrażenie, że inaczej to wszystko bedzie wygladało. Wczoraj rozmawialiśmy w ciagu dnia... spytałam "czemu nie mowisz już do mnie jak wcześniej, jak w ostatni piątek". Odpowiedz jego zakuła "bo wszystko sie zmieniło, a jak Cię widze to nie potrafie powiedziec naczej niż kotku, ale przez telefon jest inaczej." Normalny związek na odległość jest ok. Ale nie taki, w któym wszystko się robi na siłę. Obiecał, że każdy weekend moich zjazdów bedziemy spedzac razem. Wczoraj powiedział, że w piątek sa urodziny J. i nie moze go na nich nie być. I nawet nie chciał słyszeć o tym by mógł powiedziec mu, że jedzie do domu. I tu wlasnie pokazał swój wybór. Przecież o to wlasnie chodziło. Ja przeciwko J. I tym razem wybrał J.
Powoli, z nadzieją, z marzeniami, w oddali, ze łzami... Dla Nas nie ma już przyszłości... :(
Mówią, że nie warto się z tym męczyć. Mówią bym ułożyła sobie życie na nowo. Wiem, że mają racje. Ale ja ciągle chcę walczyć. Nie chcę utracić, zmarnować wszystkiego, co tak kocham. Ile poświęcić może kobieta dla miłości? Nie jestem silna. Nie mam już nawet tej chęci. Ale gdy On mówi, że ciągle mu zależy, to czy chociaż z tego powodu nie jest to warte? Ale mówić to jedno a pokazywać to drugie. Jeśli komuś na tym zależy, poruszy niebo i poruszy ziemię by pokonać wszelkie problemy. On mówi, że chce, ale gdy pojawiają się możliwości, odwraca się do nich plecami. Czy kłamie? Kłamie ciągle. Mętlik mam w głowie. Chcę skonczyć na zawsze ten związek, ale tak bardzo boje się samotności. Tak bardzo boje się żyć bez niego. Tyle poświęciłam dla niego a On? A On raz pokazuje, jak bardzo mu zależy a następnym razem wydaje się traktować wszystko jak zabawe. Cały mój światopogląd runął. Wszystko co układaliśmy zniszczyli oni. Oni- Jego znajomi, Jego przyjaciele, Jego duma. Codziennie budzę się i nie mogę uwierzyć, że nie ma Go przy mnie. A świadomość, że już zawsze będę budziła się i zasypiałam bez niego powiększa rany na sercu. Jak można kogoś ranić w taki sposób. Łatwiej było by, gdyby powiedział, że nie chce. Gdyby przestał się odzywać. Ale jak wymazać z pamięci tyle wspólnych chwil. Nie dociera to wszystko do mnie. Życie w nadzieji na Nasze wspólne życie dobija mnie totalnie. Poczucie samotności i beznadziejności otacza mnie w okół. I ta myśl, że ktoś inny zajmie moje miejsce...
— Vincent van Gogh
Mówi, że powoli traci nadzieje dla Nas. Że zaczyna wątpić. Nie zatrzymam Go na siłę. Ale jak pozwolić mu odejść? Egoistką jestem. Myśle o sobie, o tym, że mi bez Niego jest źle. Ale wiem, że nic więcej co już zrobiłam, zrobić nie mogę. Obiecałam, że będę czekała na Niego zawsze. Będę czekając powoli oddalać się od Niego... Słowa: "Zależy mi na Tobie" -kłamstwo, które ciągle szumi w okół mnie w powietrzu...